Tekst piosenki: TEAM BANAN Żółty na wierzchu biały w środku, (TEAM BANAN) A z wiekiem czarniejszy charakter mam kotku.(TEAM BANAN) Przed chwilą piłowałam paznokcie sześć dni w tygodniu no a dziś piszą artykuły o mnie na plotku Żółty na wierzchu biały w środku, (TEAM BANAN) A z wiekiem czarniejszy charakter mam kotku.(TEAM BANAN) Przed chwilą piłowałam paznokcie sześć dni w tygodniu no a dziś piszą artykuły o mnie na plotku Przyleciałam ze Szwajcarii na casting do top model Powiedzieli mi, że lubią nie tylko moją urodę Bo po za dobrą buzią i aspiracjami mówią o mnie baba z dużymi jajami Bo lubię cisnąć bekę, potrafię cisnąć bekę, sama z siebie cisnę bekę, trzeba mieć dystans do siebie Bo kiedy ludzie mówią, że coś robisz źle, zepnij dupę i pokaż im, że są w błędzie 2x [TEAM BANAN Represent TEAM BANAN ej] Żółty na wierzchu, biały w środku Kumasz kotku? Wietnam i Polska pomieszane dwa światy, to mieszanka wybuchowa Co dla beki ciśnie rapy Ostatni panel za mną, żegnam się już z programem Zacznę nową przygodę zahypuje was Wietnamem Bananki nie smutajcie, bo to tylko początek movementem się jarajcie zbije na tym majątek! O boże co się dzieje, że banan ciśnie rapy? Hej mordo się nie spinaj, tak banan ciśnie rapy Rozjebałam(rozjebała) Wszystko rozjebałam(rozjebała ej) Żółty na wierzchu, a biały w środku Kumasz kotku? Dodaj interpretację do tego tekstu » Historia edycji tekstu
Wyniki wyszukiwania frazy: bądź moim tu (li) panem. Strona 10 z 31. Matka Teresa z Kalkuty Cytat 16 lutego 2010 roku, godz. 17:38 5,5°C Nie szukaj Boga w
Pamiętacie słynną bułkę z bananem Adama Małysza? W czasach Małyszomanii urosła do legendy. Nieco wystraszony zgiełkiem wokół siebie, szczery do bólu i jakby nieco wycofany mistrz skoków narciarskich, w każdym niemal zdaniu, popierając „moc” wypowiedzi mimiką, zdawał się przepraszać wszystkich i każdego z osobna, za zamieszanie, które mimowolnie wywołał swą doskonałą formą i zwycięstwami. Z czasem nabierał medialnego doświadczenia bądź jak kto woli, ogłady i jest teraz celebrytą co się zowie. Do tego potrafi czerpać z mądrości starych, chińskich przysłów, z których jedno uczy, że jeśli nie możesz wroga pokonać, musisz się z nim… zaprzyjaźnić. Dzięki temu od kilku lat zaprzestał potępiania w czambuł, przy każdej okazji, poczynań, a ściślej ich braku, byłego trenera, obecnie prezesa związku skoków męskich, choć z nazwy powinien zajmować się szeroko pojętym narciarstwem, generalnie w stanie szczątkowym i zamierającym, radośnie i z wdzięcznością przyjmując ciepłą posadkę dyrektora do spraw żadnych w onym związku i wychwalając dla odmiany wszelkie poczynania tegoż. Co to ma do żużla i Zmarzlika? Ano sporo. Na gali Przeglądu Sportowego nasz faworyt prezentował się trochę jak Dyzma, który znalazł się tu przypadkiem i pomylił wyraźnie adres. Skromny, wyciszony bez parcia na szkło i umiejętności odnalezienia się w nowym, trudnym środowisku. W wypowiedzi tuż po odebraniu statuetki, pomijając błędy językowe, w końcu nie odbierał nagrody za erudycję, tradycyjnie używał formuły „per pan” wyniesionej z domu, zwracając się tym razem do innego laureata, Roberta Lewandowskiego. Czy w ten sposób zjednał sobie pędzące za sensacją media, czy naraził na hejt, szyderstwo i sarkazm? Raczej to drugie. Żadnych skandali, afer, wybryków. Kogo interesuje mistrz chadzający co niedzielę do kościoła i głośno o tym mówiący publicznie, do tego wdzięczny za pomoc rodzinie, co po wielekroć podkreśla, zatem poukładany, skromny i odnoszący się do ludzi z szacunkiem? Nuda, że aż boli. Media chcą tematu i człowieka, który się „sprzeda”, a jak sprzedać prostego, dobrze wychowanego chłopaka, żeby było skandalicznie. I nawet owej bułki z bananem im nie dał. Fakt, że zwycięzca ostatniego Turnieju Czterech Skoczni, Dawid Kubacki, naraził się, szczególnie zachodnim, nowoczesnym i światowym żurnalistom, czyniąc na belce, przed każdą próbą, obrazoburczy ich zdaniem, znak krzyża. Ci podjęli nieudaną próbę zdyskredytowania naszego mistrza świata, w imię postępowej ludzkości i uniwersalnych wartości. Powtórki przy okazji Zmarzlika raczej nie będzie. Byłby to odgrzewany kotlet. Co więc i jak może ugrać Bartek oraz żużel przy okazji, na sukcesie kibiców w ostatniej edycji Plebiscytu? A propos. Nie pozwólmy „pijarowi” Ekstraligi zawłaszczyć naszego sukcesu i zwycięstwa Zmarzlika. Nazwa pijarzy pochodzi od łacińskiego słowa „pius”, co oznacza „pobożny”, pojawiającego się w łacińskiej nazwie „Scholae Piae”, co znaczy „Szkoły Pobożne”. Hasłem zakonu jest „Pietas et Litterae”, czyli „Pobożność i Nauka”. Nijak to się nie ma do postępowania pana urzędnika spółki. Być może w sposób niezamierzony. Być może w skutek nadgorliwości żurnalistów. Jednakowoż wydźwięk rozmów „na łamach” był jednoznaczny. Rozumiem, że czasy dla bezczelnych, że sam o sobie nie powiesz, to nikt nie powie, że nie ważne jak mówią, byle dużo, głośno i często. Mimo to jednak, nic nie zmieni faktu, że wygrana żużlowego championa jest w największej mierze triumfem kibiców, którzy jak jeden mąż, ponad podziałami i animozjami, zagłosowali gremialnie na swego reprezentanta i to bez względu na to, czy na co dzień go kochają czy nienawidzą. Akcja Ekstraligi, zapewne wymyślona przez powołanego do takich zadań człowieka, tylko pomogła. Ale pomogła, a nie przeważyła, czy zadecydowała. Bez nas, kibiców czarnego sportu, żadne pospolite ruszenie nie miałoby szans powodzenia. Gdyby nie kluby i fani speedwaya, nie byłoby wygranej. Zatem kubeł zimnej wody i czekamy na podsumowanie kolejnej akcji, tym razem obliczonej na to, by zainteresowanie laureatem nie ostygło przedwcześnie i bez echa. Do ugrania wiele dla zapomnianego przez wielki świat żużla. Otwarte kanały telewizyjne transmitujące SGP i mecze ligowe, wielkie, globalne koncerny, finansujące dyscyplinę, czyli związek, Ekstraligę, kluby i system szkolenia, którego nie ma, a który pilnie należy stworzyć, choćby wzorem znanych ze skoków zawodów cyklu „Lotos Cup”. To na dobry początek. Jest więc pole, by się rzeczywiście, realnie, spektakularnie i skutecznie wykazać. Jeżeli porównamy nakłady z budżetu państwa na rzeczone skoki chociażby, nie wspominając o lekkoatletyce, czy futbolu (słynne Orliki), żużel nie ma się czym pochwalić. Dyscyplina, którą na każdym stadionie ogląda więcej ludzi niż popisy kopaczy nadmuchanej skóry, o których poziomie, przez grzeczność, nie wspomnę, bo oczywiście umiałbym przejechać się po futbolistach jak Kowal po Zmarzliku, ale kultura nie pozwala. Powiem więc tylko, że ów poziom najzacniej widać podczas występów naszych gwiazd w rundach wstępnych, fazy przedwstępnej, preeliminacji europejskich pucharów. Tam odpadają po „emocjonującej” walce ze światowymi potentatami pokroju Szachtara Karagandy, Toboła Kostanaj, czy Jeanuesse Esch bez względu na to jakkolwiek się te nazwy prawidłowo pisze. Żużel stoi kilka pięter wyżej, a jego zasięg terytorialny jest bardzo porównywalny do wspominanych tu skoków. Nie jest zatem niszowy i powinien jak najprędzej, jak najgłośniej i jak najskuteczniej zacząć upominać się o swoje. Swoje wypracowane wynikami i frekwencją na stadionach. Co prawda FIM nie pomaga, rezygnując z kolejnych form rozgrywek rangi mistrzostw świata i pozostawiając w kalendarzu w zasadzie tylko SGP, to zaś sprawia z kolei, że kadra w speedway`u staje się pojęciem czysto teoretycznym, co najwyżej dającym narzędzie granatowomarynarkowym, by kogoś odstawić, ale to już odrębny temat. Czy dodałem, że transmisje spotkań żużlowych, emitowane w kodowanych kanałach, mają wyższą oglądalność od popisów piłkarzy? Jeśli nie, to właśnie wspominam, z nadzieją, że owa wiedza utrwali się szczególnie w pamięci specjalisty od wyścigów wielbłądów. Nie chcę się tu silić na rozpuszczanie wodzy fantazji i wymyślanie, co żużel mógłby globalnie w związku z sukcesem Bartka. Lokalnie już to widać. Potentat motoryzacyjny parafował umowę sponsorską z macierzystym klubem zwycięzcy. Brawo. Szymon Woźniak, kolega z zespołu, nie obawia się spadku zainteresowania pozostałymi zawodnikami drużyny, wręcz przeciwnie, w ostatnich Pogaduchach, wskazywał, że inni gorzowianie liczą, iż dla nich również koniuktura się poprawi, bowiem ci którzy dotąd o żużlu nie słyszeli, mogą i powinni się nim teraz zainteresować, a że kolejka do mistrza spora, to jest szansa na ugranie, a przynajmniej ułatwienie ugrania czegoś dla siebie „przy okazji”. Sam Bartek wprowadza na rynek modowy własną markę i to też będzie pewien test. Jeśli wzbudzi zainteresowanie możnych tego świata – chwała Najwyższemu, bo wówczas świat stanie otworem, ten od dyktatorów zdawania szyku, jeśli nie, lokalnie także coś osiągnie, choć będzie to delikatna porażka. Pytanie tylko jak długo to potrwa i czy odzew będzie adekwatny do osiągnięć, tak zawodnika jak dyscypliny. Jest okazja by wyjść z opłotków sportu i marginesu mediów. By „warszawka” zauważyła speedway i nie tylko przez pryzmat, jak to osobliwie ujął rzeczony Kowal „ciekawostki, jak zdjęcie gołej baby na ostatniej stronie gazety”, ale by pokazać światu naszą ukochaną, wymagającą i emocjonującą dyscyplinę. Pokazać na stałe, nie jako migawkę z owych wyścigów wielbłądów. Nie jesteśmy niszowi. Jesteśmy niedocenieni, ale nie niszowi. Jesteśmy zahukani i brak nam doświadczeń, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz. Na początek wystarczą transmisje ze SGP w otwartych kanałach, by przyciągnąć rzesze nowych fanów, znudzonych „sukcesami” i poziomem piłkarzy. A Bartek? Jemu będzie trudno. Teraz wszędzie go pełno, strach otworzyć lodówkę. Przyjdzie sezon, nie daj Panie noga się powinie i już podniesie się krzyk, że oto za dużo było reklam i pokazywania facjaty gdzie popadnie. Że zamiast brylować w mediach, powinien zapie… lać na treningach. I takie tam. Jeśli Zmarzlik obroni tytuł, to większość orzeknie, że tak powinno być i to w zasadzie nic wielkiego. Jeżeli będzie drugi lub niżej, już malkontenci rozmnożą się jak grzyby po deszczu, ferując wyroki i filozoficzne przemyślenia. Wszak na sporcie to każdy się zna – nieprawdaż? Na szczęście sam zainteresowany wie, co robi, a jeśli nie powtórzy tytułu, to będzie oznaczało jedynie, że byli lepsi i zwyciężyli w sportowej rywalizacji. Nikt nie ma przecież monopolu na triumfy. PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI Insights - Tu I Tam by Love Story How "Tu I Tam" performs online, such as impressions, streams, votes, and more - exclusive insights. "Tu I Tam" is well-known Polish song released on 16 July 2022. "Tu I Tam" is a music video performed by Love Story. This music video charted times in the weekly top 40 charts and the best number position was . OkładkaO książceStrona tytułowaO autorceTego autoraStrona redakcyjna1. Natasha2. Bruce3. Natasha4. Bruce5. Natasha6. Bruce7. Natasha8. Bruce9. Natasha10. Bruce11. Natasha12. Bruce13. Natasha14. Bruce15. Natasha16. Bruce17. Natasha18. Bruce19. Epilog – Natasha20. Epilog – BrucePrzypisyMój szef lubi jasne zasady, jednej z nich nikt nie odważył się złamać… Chodzi o jego nie wolno go to ja nieopatrznie sięgnęłam po jego banana. Technicznie rzecz ujmując, wsadziłam go sobie do więcej, przeżułam… a nawet wiem. Niedobra, niedobra wtedy go zobaczyłam. Wierzcie mi lub nie, ale to, że właśnie dławiłam się jego bananem, raczej nie zrobiło na nim najlepszego wrażenia.…A jednak kilka sekund później zdecydował się mnie zatrudnić. Tak, wiem. Ja też nie uznałam tego za dobry naprawdę jestem reporterką, a pracę stażystki w jego firmie przyjęłam tylko po to, by zdobyć dowody na przekręty finansowe, o które szef został oskarżony. Muszę zinfiltrować Galleon Enterprises. I pokazać światu prawdziwego Bruce’a Chambersona. Ciekawe, co uda mi się odkryć…Jej pierwszym błędem było sięgnięcie po jego banana, ale on popełnił błąd znacznie gorszy: pomyślał, że jest w stanie się jej BLOOMBestsellerowa autorka według „USA Today”, jedna z 5 najpopularniejszych autorek na Amazonie! Kocha pisać o takich romansach, jakie sama chciałaby przeżyć. Podobają jej się mężczyźni o grzesznych myślach i złotym sercu skrzętnie za nimi ukrytym. Żeby na poważnie zająć się pisaniem, porzuciła pewny etat nauczycielki. Zawsze marzyła o tym, by zostać pisarką, i w końcu postawiła wszystko na jedną kartę, by udowodnić swoim córkom, że nie ma rzeczy niemożliwych ani marzeń zbyt wielkich i śmiałych – niezależnie od tego, co mówią nam inni. Wszystkie bezsenne noce, fale zwątpienia i ataki lęku warte były tego, by stać się żywym dowodem na to, że chcieć znaczy móc. Pisanie okazało się dla Penelope niezwykłą podróżą, w trakcie której odkrywała siebie i swój niepowtarzalny autorkiJEGO BANANJEJ WISIENKIJEGO BABECZKATytuł oryginału:HIS BANANACopyright © 2018 by Publishing Bloom LLCAll rights reservedPolish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z 2019Polish translation copyright © Xenia Wiśniewska 2019Redakcja: Marta GralProjekt graficzny okładki: Penelope BloomOpracowanie graficzne okładki polskiej: Kasia MeszkaSkład: LagunaISBN 978-83-8125-496-0DystrybutorFirma Księgarska Olesiejuk sp. z 91, 05-850 Ożarów Mazowieckitel. (22) 721 30 00, faks (22) 721 30 ALBATROS SP. Z 2a/25, 02-972 | produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym wydania elektronicznego: Michał Nakoneczny, Egzemplarz promocyjny nieprzeznaczony do sprzedaży1. NatashaZe spóźniania się uczyniłam sztukę. Pechowe akty niezdarności były moim pędzlem, a Nowy Jork – płótnem. Pewnego razu nie przyszłam do pracy, ponieważ byłam przekonana, że wygrałam w lotto. Okazało się, że sprawdziłam numery z poprzedniego tygodnia. W drodze po wygraną wysłałam SMS-a do szefa. Napisałam, że już nigdy nie będę musiała tracić czasu na bezsensowne spotkania na moim ogromnym jachcie, na którym opaleni piękni mężczyźni będą mnie karmić winogronami. Niestety, szef wydrukował tę wiadomość i powiesił w biurze, a tego wieczoru byłam karmiona jedynie starym popcornem… i karmiłam się oglądałam przed snem film Marley i ja i płakałam tak długo, że rano nie zdążyłam doprowadzić się do porządku. Wsiadałam w złe pociągi, któregoś dnia spędziłam trzydzieści minut na szukaniu kluczyków do samochodu, którego nie mam, a raz nie stawiłam się na kolacji z najlepszą przyjaciółką, ponieważ mój pies przechodził załamanie Nie napawało mnie to dumą, ale byłam trochę jak chodząca katastrofa… No dobrze. Nie trochę. Przyciągałam kłopoty niczym magnes. Jeśli istniał guzik, którego absolutnie, w żadnych okolicznościach, nie wolno naciskać, bezcenna waza, zagrożony atakiem serca staruszek albo cokolwiek, co można było popsuć, byłam prawdopodobnie ostatnią osobą, która powinna pojawiać się w pobliżu… Ale zaraz! Byłam cholernie dobrą dziennikarką. Świadczył o tym już sam fakt, że wciąż miałam pracę. Chociaż gówniane zlecenia, z którymi zawsze lądowałam, nie pozwalały mi zapomnieć, że niezmiennie i nieodwołalnie figuruję na czarnej liście. Trudno iść naprzód, gdy człowiek ma skłonność do przypadkowego strzelania sobie w stopę, bez względu na to, jak dobrze pisze.– Obudź się – powiedziałam, kopiąc brata w jęknął i przewrócił się na brzuch. Za tydzień miał skończyć trzydziestkę, a wciąż mieszkał z rodzicami. Jedyne, czego od niego wymagali, to pomocy w obowiązkach domowych. Czego oczywiście nigdy nie robił, więc co jakiś czas wyrzucali go z domu. Spał wtedy na podłodze w moim mieszkaniu wielkości szafy przez kilka nocy, dopóki im nie przeszło, po czym znowu miałam go z gdy ja jakoś funkcjonowałam w swoim bałaganie, Braeden był moją dysfunkcyjną kopią. Miał wszystkie te same geny samozniszczenia co ja, brakowało mu jednak wytrwałości, by naprawiać błędy. Efekt: dwudziestodziewięciolatek, którego największym hobby było granie na telefonie w Pokémon Go, czasami dorabiający na boku jako „pracownik sanitarny”, co oznaczało zbieranie śmieci za najniższą krajową.– Jeszcze nawet nie wstało słońce – jęknął.– Trudno, twój dwudniowy stan łaski dobiegł końca, B. Musisz dogadać się z rodzicami, żebym znowu mogła mieć swoje pudełko do butów dla siebie.– Zobaczymy… Chcę złapać jednego pokemona, skoro już jestem w centrum. Może płaszcz, zdecydowałam się na dwa różne buty – jeden ciemnobrązowy, drugi granatowy – ponieważ nie miałam czasu już dłużej szukać, i przekradłam się przez korytarz. Mieszkałam naprzeciwko właścicielki, która nigdy nie przepuściła okazji, żeby przypomnieć mi, ile jestem jej winna za płaciłam go. W końcu. Moje zlecenia z czarnej listy nie były najlepiej opłacaną robotą w gazecie i czasami musiałam też płacić inne rachunki. Na przykład za prąd. Jeśli trafiło mi się brawurowe nastawienie, kupowałam nawet jedzenie. Moi rodzice nie byli nadziani, ale oboje pracowali jako nauczyciele i zarabiali dosyć, żeby pożyczyć mi trochę pieniędzy, gdybym znalazła się w prawdziwej potrzebie. Nie byłam zbyt dumna, by prosić, ale nie chciałam, żeby się o mnie martwili, dlatego zmuszałam Braedena, by przysięgał, że zachowa tajemnicę w sprawie nieistniejącej zawartości mojej lodówki i spiżarni. Przecież wkrótce stanę na nogi, więc po co robić hałas?Życie w Nowym Jorku nie było tanie, ale nie zamieniłabym go na nic innego. Jeśli istniało gdzieś miasto, które rozumiało mój szczególny rodzaj chaosu, był nim Nowy Jork. Przy tylu ludziach przemierzających ulice o każdej godzinie dnia nie miałam wyjścia, musiałam się wtopić, niezależnie od tego, jak wyglądałam i czy miałam buty do swoją drogę do pracy, nawet wtedy, gdy byłam tak spóźniona, że wiedziałam, co mnie czeka, jak tylko tam dotrę – w którym pracowałam, zostało urządzone – delikatnie mówiąc – spartańsko. Za biurka służyły mikroskopijne blaty pokryte łuszczącą się szarą farbą. Cienkie ściany przepuszczały prawie każdy dźwięk z ulicy. Wiele naszych komputerów to stare zwaliste maszyny, których monitory ważyły po jakieś piętnaście kilogramów i miały rozmiary przekarmionego dzieciaka. Drukowane gazety umierały paskudną śmiercią i moje miejsce pracy nie starało się tego ukryć. Jedynymi, którzy zostali w branży, byli ludzie zbyt głupi, by poczuć, skąd wieje wiatr, albo ci, którym robota sprawiała tak wiele frajdy, że się nie przejmowali. Lubiłam myśleć, że należę częściowo do obu tych tylko przyszłam, Hank wypadł ze swojego narożnego „gabinetu” – czyli poderwał się zza biurka takiego samego jak nasze, upchniętego w kącie wielkiej przestrzeni, którą dzieliliśmy. Był naszym redaktorem prowadzącym i w sumie jedyną osobą, z którą miałam bezpośrednio do był jeszcze pan Weinstead, ale on nie zawracał sobie głowy czarną robotą. Upewniał się tylko, że mamy reklamodawców i że ktoś płaci czynsz za kącik w wieżowcu, który nazywaliśmy Hank zmierzał do mnie, moja najlepsza przyjaciółka Candace machała rękami i dawała mi wzrokiem jakieś znaki zza swojego biurka. Zrozumiałam, że próbuje mnie ostrzec, ale nie miałam pojęcia, co jej zdaniem powinnam zrobić, jeśli Hank obarczy mnie kolejnym śmieciowym zwykle obrzucił mnie spojrzeniem. Miał szerokie brwi, które niepokojąco przypominały jego wąsy, co sprawiało dezorientujące wrażenie, że ma nad ustami trzecią brew lub parę wąsów nad oczami. Nigdy nie mogłam się zdecydować. Włosy na skroniach mu posiwiały, ale wciąż był pełen nerwowej energii młodzieniaszka.– Dzisiaj punktualnie? – warknął. Zabrzmiało to niemal jak oskarżenie, jakby próbował wyśledzić, co kombinuję.– Tak… – zaryzykowałam.– Dobrze. Może jeszcze dzisiaj cię nie zwolnię.– Grozisz mi zwolnieniem, odkąd zaczęłam tu pracę, czyli od ilu… od trzech lat? Po prostu przyznaj to, Hank. Nie możesz znieść myśli, że mógłbyś stracić mnie i mój która podsłuchiwała, wetknęła palec do ust i udała, że wymiotuje. Starałam się nie roześmiać, ponieważ wiedziałam, że Hank niczym pies gończy wyniucha najmniejszy objaw radości i zrobi co w jego mocy, żeby go opuścił wąsy… albo brwi.– Mogę przyznać jedno: cieszę się, że mam na kogo zrzucić zlecenia, których nikt nie chce. A skoro o tym mowa…– Niech zgadnę. Każesz mi przeprowadzić wywiad z właścicielem przedsiębiorstwa wywożącego śmieci. Nie… poczekaj! Może z facetem, do którego należy firma sprzątająca za niewielką miesięczną psie kupy sprzed domów. Jestem blisko?– Nie – burknął. – Będziesz udawała stażystkę w Galleon Enterprises. To jest…– …topowa firma marketingowa. Tak – powiedziałam. – Wiem. Może i starasz się o to, żebym siedziała z nosem w gównie, ale możesz wierzyć lub nie, naprawdę jestem na bieżąco ze światem biznesu – oświadczyłam to z pewną dumą. Bo taka była prawda. Każdy tutaj mógł robić sobie ze mnie żarty. Czasami najprościej było przyłączyć się do tego i dawać robić z siebie pośmiewisko, ale tak naprawdę byłam dziennikarką i traktowałam swoją pracę poważnie. Czytałam wstępniaki, byłam na bieżąco z wiadomościami giełdowymi, żeby wywęszyć nowe rekiny w świecie biznesu, a nawet – aby zachować bystrość umysłu – śledziłam kilka blogów poświęconych dziennikarstwu i pisaniu.– Zrobisz wszystko, żeby znaleźć jakieś haki na Bruce’a Chambersona – dodał Hank.– Jakie haki? – zapytałam.– Myślisz, że posyłałbym cię tam, gdybym wiedział?– Hank… To brzmi podejrzanie jak dobre zlecenie. Czy przegapiłam jakiś haczyk?Po raz pierwszy jego surowe rysy zmiękły, choć tylko odrobinę.– Daję ci szansę udowodnić, że nie jesteś kompletną porażką. A tak na marginesie, spodziewam się, że poniesiesz sromotną szczęki.– Nie zawiodę kilka sekund patrzył na mnie jak na idiotkę, a ja dopiero teraz zdałam sobie sprawę, co właśnie powiedział: że spodziewa się mojej klęski.– Wiesz, co chciałam powiedzieć – jęknęłam i ruszyłam do biurka się do mnie z szerokim uśmiechem. Była mniej więcej w moim wieku, dwadzieścia pięć lat, może trochę młodsza. Poznałam ją dwa lata temu, gdy zaczęłam pracę dla Hanka w magazynie „Business Insights”. Blondynka z chłopięcą krótką fryzurą, miała wystarczająco słodką twarz, by uchodziło jej to na sucho, i ogromne niebieskie oczy.– Galleon Enterprises? – rzuciła. – Wiesz, że oni są na liście pięciuset największych firm na świecie?– Myślisz, że mogę posikać się w majtki teraz czy powinnam poczekać, aż nikt nie będzie patrzył? – wzruszyła ramionami.– Jeśli obsikasz biurko Jacksona, będę cię kryła. Myślę, że to on kradnie mi jogurty z lodówki.– Nie jestem twoją bronią biologiczną, Candace.– Galleon Enterprises… – Rozmarzyła się. – Widziałaś zdjęcia dyrektorów generalnych, Bruce’a Chambersona i jego brata, prawda?– A powinnam?– Tylko jeśli uwielbiasz boskich bliźniaków, na widok których opadają majtki.– Rozumiem. Uf! Wydaje mi się, że jeśli na widok przystojnych facetów opadają ci majtki, to powinnaś się zbadać.– Tylko cię ostrzegam. Nie mów mi potem, że nie doradzałam ci kupna superobcisłych majtek, zanim tam zaczniesz.– Proszę cię, nie mów mi, że to naprawdę konieczne – odparłam, mrużąc szeroko usta.– Daj spokój, Nat. A jak myślisz, co noszą astronautki?Jak zwykle po rozmowie z Candace czułam się oszołomiona, zdezorientowana i lekko zaniepokojona. Mimo wszystko ją lubiłam. Nie miałam czasu dla przyjaciół w tradycyjnym tego słowa znaczeniu – w takim, jak w sitcomach. Jeśli człowiek obejrzy kilka seriali telewizyjnych, będzie musiał uznać, że przeciętny dorosły spędza dziewięćdziesiąt do dziewięćdziesięciu pięciu procent życia z przyjaciółmi albo w pracy. Nie wspominając o tym, że ta „praca” to tylko inna dekoracja do spotkań z dotyczyło to tylko mnie, ale moje życie składało się w pięciu procentach z czasu spędzanego z przyjaciółmi, w sześćdziesięciu z pracy i trzydziestu pięciu z martwienia się o pracę. Ach… i dziesięciu procent ze snu. Owszem, wiem, że suma daje więcej niż sto procent i nic mnie to nie obchodzi. Prawda jest taka, że moje życie nie przypominało sitcomu. Było pełne samotności ze sporą domieszką lęku, że skończę jako bezdomna albo, co gorsza, będę zmuszona wyprowadzić się z Nowego Jorku i porzucić swoje marzenia. A najgorsza ze wszystkiego była majacząca na horyzoncie perspektywa, że zamienię się w Braedena. Wyląduję w swoim starym pokoju, z plamami po masie mocującej na ścianach, w miejscach, gdzie wisiały plakaty One Direction i była małym przejawem życia, jakiego pragnęłam; żałowałam, że nie mam dla niej więcej czasu, więc bez sprzeciwu znosiłam konsternację, która zawsze mnie ogarniała po rozmowie z usiadłam przy biurku, zaczęła do mnie docierać waga nowego zlecenia. Candace mogła stroić sobie żarty, jeśli chciała, ale w końcu – po dwóch latach! – miałam szansę się sprawdzić. Mogłam napisać rewelacyjny artykuł. Mogłam udowodnić, że zasługuję na lepsze – i lepiej płatne – zlecenia. Chociaż raz nie zamierzałam tego BruceNa wszystko jest miejsce i wszystko ma swoje miejsce. To moje motto. Moja dzień dokładnie o piątej trzydzieści. Żadnej drzemki w budziku. Biegłem osiem kilometrów, spędzałem dokładnie dwadzieścia minut na siłowni, po czym wjeżdżałem windą do apartamentu na zimny prysznic. Na śniadanie dwa całe jajka, trzy białka, miseczka owsianki i garść migdałów, do zjedzenia oddzielnie na koniec posiłku. Ubrania do pracy przygotowywałem poprzedniego wieczoru. Czarny, szyty na zamówienie garnitur, szara koszula i czerwony porządek. Lubię struktury. Elementy te stanowiły podwaliny mojego modelu biznesowego i jeden z głównych czynników, który doprowadził mnie do sukcesu. Receptura na odniesienie go była prosta i składała się tylko z dwóch składników: zidentyfikowanie kroków potrzebnych do osiągnięcia celu, a potem ich wykonanie. Prawie każdy potrafi określić kroki, niewielu jednak ma dość samodyscypliny, by wykonać je co do lata temu przeżyłem paskudne, skomplikowane rozstanie i ostatnio łatwiej było mi skupić się na rutynie. Może z każdym dniem stawałem się coraz bardziej od niej zależny, ale to mi nie przeszkadzało. Z radością zakopałbym się po uszy w pracy, jeśli to oznaczałoby zapomnienie. Odepchnąłbym wszystkich, gdybym dzięki temu nie musiał już czuć tego przyjeżdżał po mnie dokładnie o siódmej i wiózł do biura. Pracowałem w osiemnastopiętrowym budynku w centrum. Wykupiliśmy go razem z moim bratem bliźniakiem, piętro po piętrze. Naszym pierwszym celem było operowanie z Nowego Jorku. To zajęło nam rok. Następnym – wynajęcie przestrzeni w budynku, który kiedyś nazywał się Greenridge, nowoczesnym monolicie z granitu i szkła, mieszczącym się w sercu centrum. To zajęło nam dwa miesiące. W końcu chcieliśmy mieć cały budynek na własność. Co potrwało pięć mieliśmy telefon i zadzwoniłem do brata, Williama. Kiedy odebrał, głos miał zachrypnięty od snu.– Co jest? – jak puls mi przyspiesza. Może i wyglądaliśmy tak samo, ale nasze charaktery nie mogły się bardziej różnić. William co tydzień szedł do łóżka z inną kobietą. Regularnie przegapiał budzik i spóźniał się do pracy. Pojawiał się ze śladami szminki na szyi i uszach albo z wyciągniętą zza paska koszulą. Gdyby był kimkolwiek innym, zwolniłbym go w chwili, w której go był moim bratem. I również niestety, miał w biznesie to samo wyczucie co ja i mimo braku profesjonalizmu był w Galleon Enterprises niezbędny.– Potrzebuję cię tutaj – powiedziałem. – Wybieramy dzisiaj stażystów do cisza. Na tyle długa, bym zrozumiał, że brat nie ma pojęcia, o czym mówię.– Stażyści – rzuciłem. – Ci, których sam chciałeś zatrudnić. Którzy mają chłonąć jak gąbki wszystko, co im pokażemy, a potem „wypluć nasze wysadzane diamentami śmieci prosto do mediów”. Zakładam, że nie pamiętasz żadnego z tych słów?William jęknął i wydawało mi się, że w tle usłyszałem miękki, kobiecy głos.– W tej chwili nie. Nie pamiętam. Jak zaaplikuję sobie dożylnie pieprzoną tonę kofeiny, to może coś mi zaświta.– Po prostu tu przyjedź. Nie mam zamiaru spędzać całego ranka na przepytywaniu twoich PORA LUNCHU; CAŁY RANEK SPĘDZIŁEM, PRZEPYTUJĄC stażystów. Zerknąłem na zegarek. Taki, jakich używają komandosi z Navy SEALs, co oznaczało, że mogłem z nim nurkować na głębokość stu dwudziestu pięciu metrów. Nie byłem pewien, kiedy może mi się przydać możliwość spontanicznego zanurkowania w oceanie, ale poczucie, że jestem przygotowany na każdą niespodziankę, jaką może zgotować życie, dodawało mi pełnej satysfakcji otuchy. Zawsze w biurze i w samochodzie trzymałem dwa zapasowe zestawy ubrań – oficjalny i na luzie. Miałem osobistego dietetyka, dla pewności, że przyjmowane przeze mnie pożywienie jest tak zbilansowane, że w ciągu dnia pracy nie będę odczuwał spadków energii czy senności. Miałem nawet zapasowy telefon, ze wszystkimi kontaktami i informacjami, na wypadek gdyby niespodziewanie coś się stało z moją przygotowany na każdą ewentualność. Żadnych niespodzianek. Żadnych przestojów. A co najważniejsze, nigdy nie popełniałem dwa razy tego samego błędu. z najnowszych punktów mojej zasady unikania powtórek błędów było nieangażowanie się w związki. Nie były tego odpuścić sobie bardziej skomplikowane sprawy, jak kobiety i zobowiązania, i skupić się na prostszych. A skoro o nich mowa, to w pokoju socjalnym czekał banan z moim imieniem – dosłownie. Oczywiście mogłem go trzymać na swoim biurku, ale wolałem mieć wymówkę, by wstać i udać się przed lunchem na krótki spacer. Przy okazji miałem szansę na interakcję z pracownikami. Rozmowa z nimi zwykle oznaczała jedynie słuchanie, jak liżą mi dupę, ale wiedziałem, że przebywanie wśród nich jest dobre dla morale załogi. Ludzie pracują lepiej dla kogoś, kogo szóstej stażystce, z którą rozmawiałem, i wstałem, by odprowadzić ją do drzwi. Jak wszyscy poprzedni, dopiero co skończyła college i miała szeroko otwarte, przerażone oczy. Niczego więcej się nie spodziewałem, ale nie wiedziałem, w jaki sposób William zamierzał sprawdzać kandydatów. Chciał kogoś, kto zobaczy to, co robimy, w najlepszym świetle, a potem przekaże wszystko do mediów. Powiedział, że to będzie bezpłatny PR tuż przed otwarciem najnowszego oddziału, w filozofia reklamowa, którą traktowaliśmy bardzo poważnie, opierała się na idei, by działać pod każdym możliwym kątem. Nie chcieliśmy, żeby nasi klienci topili swoje pieniądze w reklamach telewizyjnych czy radiowych. Byliśmy kreatywni i wykorzystanie stażystów jako własnej – relatywnie taniej – reklamy stanowiło kolejny aspekt naszej strategii. Chodziło nie tyle o pieniądze, ile o udział w grze, a obaj uwielbialiśmy wyzwania. Myśl inaczej. Działaj szybciej. Podejmuj większe ryzyko. Była to też kolejna okazja, by potencjalni klienci zobaczyli, w jak innowacyjny i kreatywny sposób promujemy własną firmę. W końcu jeśli chcesz, żeby najlepsi klienci płacili ci, żebyś ich reklamował, to powinieneś reklamować siebie jak charaktery Williama i mój zawsze dobrze się uzupełniały. On mnie popychał, bym podejmował w biznesie większe ryzyko, a ja pomagałem mu powściągnąć lejce, gdy stawał się zbyt się z krzesłem do biurka i wypiłem resztkę mi burczeć w brzuchu na myśl o czekającym na mnie bananie. Dieta, której się trzymałem, zawierała bardzo mało cukru i z biegiem czasu banan stał się główną atrakcją mojego życia kulinarnego. Wiedziałem, że to absurdalne, dlatego nigdy nikomu bym się do tego nie przyznał. Banan przed lunchem był jednak często najlepszą rzeczą, jaka spotykała mnie w ciągu dnia. William powiedział, że pracownicy, którzy się mnie bali, nauczyli się trzymać z daleka od pokoju socjalnego, dopóki banan tam leżał. A ci, co chcieli się podlizać, czekali w pobliżu, jakby to była zostało urządzone prosto i nowocześnie. Razem z Williamem zapłaciliśmy dekoratorowi wnętrz za projekt i nie oszczędzaliśmy na niczym. Schludny, miły dla oka wystrój był z jednej strony luksusem, z drugiej stanowił element modelu biznesowego. Chcieliśmy, żeby nie tylko konkurencja wiedziała, że pod każdym względem jesteśmy najlepsi, pragnęliśmy, aby również czuli to pracownicy. Ludzie pracują inaczej, kiedy myślą, że są na szczycie, i chcą tam socjalny był graniastosłupem ze szkła, z oknami wychodzącymi na wewnętrzny dziedziniec, obsadzony chyba wszystkimi możliwymi kwiatami, jakie udało nam się każdym piętrze pracowało w sumie około osiemdziesięciorga ludzi, a ja zawsze miałem dobrą pamięć do twarzy i kiedy nie rozpoznałem dziewczyny w granatowej ołówkowej spódnicy i białej bluzce, wiedziałem, że to stażystka. Włosy miała związane w kucyk, ale mój wzrok przyciągało jedno pasmo podskakujące leniwie w podmuchach powietrza z wentylatora nad jej głową. Była śliczna, z wyrazistymi, orzechowymi oczami i ustami, które wyglądały na stworzone do szelmowskich uśmiechów i szybkiej riposty, oraz ciałem świadczącym o tym, że o nie z tego nie miało jednak znaczenia. Liczyło się tylko to, co trzymała w połowy zjedzone, z moim imieniem, wypisanym flamastrem. Widać było tylko starannie wykaligrafowane BRU, ponieważ resztę zasłaniały skórki pokoju były cztery inne osoby, które widząc, co dziewczyna ma w ręce, odsunęły się w najdalsze kąty. Obserwując ją, jakby trzymała granat z wyciągniętą zawleczką, jednocześnie starały się, niby od niechcenia, wymknąć się za drzwi, by uniknąć eksplozji, która za chwilę miała mnie oczy lekko się rozszerzyły i nabrała powietrza, przy czym chyba kawałek banana wpadł jej do gardła. Zaczęła kaszleć i prawie się mnie furia. Ona jest stażystką i ma pieprzoną czelność tykać mojego banana? Jeść go? Dlatego kiedy podszedłem do niej i klepnąłem ją w plecy, żeby usunąć to, co utknęło jej w gardle, użyłem trochę więcej siły, niż odkaszlnęła i przełknęła. Na jej policzkach płonęły plamy czerwieni, gdy mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów, opadła na krzesło przy wielkim stole, by złapać oddech.– Wiesz, kim jestem? – zapytałem, gdy już wróciła do siebie po zadławieniu się moim bananem. Gardło miałem ściśnięte z wściekłości i świętego oburzenia. Ta dziewczyna była małym zastrzykiem chaosu w moim życiu, sabotowała moją rutynę. Wszystkie naturalne odruchy wprost krzyczały, bym wyeliminował ją ze swojego życia najszybciej, jak to możliwe – tak jak zdrowy organizm atakuje wirusa.– Nazywa się pan Bruce Chamberson – wpół zjedzony banan leżał obok niej. Pomachałem jej palcem przed nosem, żeby na niego spojrzała, po czym przerzuciłem skórkę tak, aby mogła odczytać pełne szeroko usta.– Bardzo, bardzo przepraszam, panie Chamberson. Po prostu zapomniałam drugiego śniadania i nie zauważyłam pana imienia, kiedy go złapałam. Myślałam, że jest darmowy albo…– Darmowy banan? – rzuciłem sucho. – Myślałaś, że Galleon Enterprises zaopatruje swoich pracowników w jednego banana?Zamilkła, przełknęła, po czym potrząsnęła głową.– O Boże… – Opadła na krzesło, jakby uszło z niej całe powietrze. – Coś mi mówi, że teraz nie dostanę się na staż.– Coś ci mówi źle. Jesteś zatrudniona. Twoim pierwszym obowiązkiem każdego dnia będzie zakupienie banana i dostarczenie go do mojego biura, nie później niż o dziesiątej trzydzieści. – Zadbałem, żeby nawet cień zaskoczenia nie odbił się na mojej twarzy, chociaż nie posiadałem się ze zdumienia. Co ja, do cholery, robiłem? Była atrakcyjna, i to w sposób, którego nie dało się nie zauważyć. Na jej widok coś się we mnie obudziło. Nie czułem nawet cienia seksualnego pożądania, odkąd rozstałem się z Valerie, ale ta stażystka szybko to zmieniała. Nie tylko byłem ciekawy, jak wyglądałaby z tą spódnicą podciągniętą na biodra, lecz także chciałem wiedzieć, czy w łóżku jest głośna, czy cicha, czy wbiłaby mi paznokcie w plecy, czy raczej leżała przede mną z rozłożonymi nogami, jak nagroda, po którą trzeba sięgnąć. Jednocześnie chciałem usunąć ją ze swojego życia najszybciej, jak to tylko możliwe. Była wszystkim, czego starałem się unikać. Wszystkim, czego nie uniosła brwi.– Jestem zatrudniona? – wszystkie wątpliwości na bok. Powiedziałem jej, że ma tę pracę przy wszystkich obecnych w pokoju socjalnym, i nie zamierzałem wyjść przed nimi na durnia. Musiałem połknąć tę żabę.– Nie bądź taka z siebie zadowolona. Gdybym cię polubił, tobym cię odesłał. Będziesz żałowała, że kiedykolwiek tknęłaś mojego banana, stażystko. Obiecuję ci NatashaStałam w strumieniach wody pod prysznicem, nie przejmując się, że prawie parzy. Przynajmniej coś odwracało moją uwagę od ostatniej wpadki, która mogła się okazać największą w moim życiu. Tak bardzo chciałam udowodnić Hankowi swoją wartość, a teraz nie byłam nawet pewna, czy kiedykolwiek uda mi się poczuć choćby zapach jakichś pikantnych informacji na temat Bruce’a Chambersona. Udało mi się wprawdzie pokonać pierwszą poważną przeszkodę, której się obawiałam – zostałam przyjęta na staż – ale okoliczności, w jakich się to odbyło, nie mogły być chyba mniej najgorsze, że tak ciężko było mi się powstrzymać przed wybuchem szczeniackiego chichotu za każdym razem, kiedy on mówił o „jego bananie”. To przekraczało granice absurdu. Facet wyglądał jak supermodel z lodem zamiast krwi. Brwi miał naturalnie zmarszczone, oczy przez cały czas lekko zmrużone, jakby miał nadzieję, że uda mu się posłać ci wystarczająco piorunujące spojrzenie, byś wyparowała jak mgła. Kiedy wszedł do pokoju socjalnego, kolana się pode mną ugięły. Oczywiście odrobiłam zadanie domowe i sprawdziłam go w Google’u, ale zdjęcia nie oddawały mu sprawiedliwości. Był wysoki w idealny sposób. Nie przerażająco tyczkowaty jak zawodnik NBA, tylko perfekcyjnie proporcjonalny, w ekspansywny, ultramęski sposób. Miał wystarczająco dużo mięśni, by było je widać nawet przez starannie skrojony garnitur. Nie sprawdzałam jeszcze jego brata, ale podobno byli bliźniakami, chociaż trudno w to uwierzyć. Nie poproszono mnie o zebranie haków na Williama Chambersona, tylko na Bruce’a. William był mostem, który przekroczę, jak już do niego Bruce… On był mostem, z którego chyba nie chciałam zejść, chociaż czułam, że w każdej chwili może się obrócić i zrzucić mnie głową w dół w przepaść.Spieszmy się kochać banany, tak szybko mogą ich zakazać. Lubimy banany, nawet bardzo, szczególnie te mniej dojrzałe, twardsze. Lubimy też bananowe piosenki. Posłuchajcie, nim zostaną zakazane. 12. The Velvet Underground & Nico – „Venus in Furs” Zaczynamy od oczywistości. W końcu Andy Warhol zrobił dokładnie to, co Natalia LL zgorszył swoim bananem, którym ozdobił okładkę albumu „The Velvet Underground & Nico”. Do płyty, a w zasadzie do wczesnych kopii, dołączona była instrukcja, by „powoli obrać i zerknąć”. Następnie, „obnażony” ze specjalnie przygotowanej naklejki banan okazywał się mieć kolor… ludzkiego ciała. Trzeba przyznać, można to było zrozumieć dwuznacznie. Późniejsze edycje niestety nie miały już naklejki pozwalającej bawić się bananem, dlatego te pierwotne dziś stanowią prawdziwy rarytas. 11. Anitta i Becky G – „Banana” Mamy pewną teorię, skąd „nieczyste”, genderowe skojarzenia dyrektora Muzeum Narodowego. Zapewne naoglądał się klipu „Banana” Anitty i Becky G. Cóż, my widzimy, że dziewczyny lubią kupować owoce i na nich leżeć. Niemniej, co inni myślą, to już nie nasza sprawa. Anitta feat. Becky G - Banana [Official Music Video] 10. Die Antwoord – „Banana Brain” Nie podejmujemy się interpretacji „Banana Brain”. Generalnie, nie podejmujemy się interpretacji niczego, co tworzą Die Antwoord, choć całkiem ich lubimy (o czym dowiecie się z tekstu 9 najlepszych piosenek Die Antwoord). Na szczęście, muzycy spieszą z wyjaśnieniami. – „Banana Brain” opowiada o porzuceniu nudnego życia i przeniesieniu się do ekscytującej, ciemnej strefy „zef”, gdzie zwykli ludzie boją się chodzić. Pamiętajcie, nie wszystko jest tym, czym się wydaje – opowiadali artyści o klipie. DIE ANTWOORD - BANANA BRAIN (Official Video) 9. Junior Boys – „Banana Ripple” W sumie nie wiemy też, o czym dokładnie jest utwór Junior Boys. Ma jednak radosny rytm, zachęca do zabawy, na pewno słuchanie „Banana Ripple” prowadzi do tańca. A może by na przykład wzorem historii z „Footloose” zakazać tańca? Tak bez żadnego trybu. Junior Boys - Banana Ripple (Official Video) 8. Chris Rea – „God’s Great Banana Skin” Chris Rea śmiał w jednym zdaniu ująć boga i banana. Chciał facet jednak dobrze. – Pomysł zawdzięczam jedej z moich córek – tłumaczył. – Chciała wyśmiać kogoś, kto jej dokuczał, a komu przytrafiło się coś niefortunnego, coś w stylu poślizgnięcia się na skórce od banana. Powiedziałem, by się nie śmiała, kiedy ludziom powinie się noga, nawet gdy są dla niej niemili, bo to kuszenie boga, bym on podłożył jej skórkę od banana. Chris Rea - God's Great banana Skin 7. Krzysztof Antkowiak – „Zakazany owoc” Jak mówi Biblia, „zakazany owoc”, to jabłko, ale w utworze, który śpiewa Krzysztof Antkowiak, nie pada żaden konkret. Kto wie, może Jacek Cygan, autor tekstu, pisząc o tabu miał na myśli właśnie banana? Krzysztof Antkowiak - zakazany owoc - Opole 88 6. Bananarama – „Venus” Dziewczyny z Bananaramy śpiewają o pożądaniu, więc mają duże szanse trafić na jakąś czarną listę. Nazwa na pewno im nie pomoże, jest bowiem pochodną tytułu programu dziecięcego „The Banana Splits” i przeboju „Pajama Rama” Roxy Music. Bananarama - Venus (Official Video) 5. Dolores Haze – „Banana” W tym przypadku raczej nie mamy wątpliwości. Dolores Haze śpiewając o bananie na pewno mają coś złego na myśli. Mają, bo to zespół, w którego skład wchodzą trzy dziewczyny. Zacznijmy od nazwy, którą panny zaczerpnęły od imienia bohaterki wielce bulwersującej powieści, „Lolita” Vladimira Nabokova. W klipie natomiast banan imituje broń. A że Szwedki z uporem powtarzają „I don’t wanna see your banana”. Cóż, kto, by się tam doszukiwał znaczenia sztuki. Powinno się zakazać. Dolores Haze - Banana (Official Video) 4. „Ballada o Tolku Bananie” „Ballada o Tolku Bananie” niestety nie znalazła się na ostatniej płycie Comy z utworami z seriali, filmów i programów dla dzieci, ale po numer z 7-odcinkowej produkcji z 1973 roku sięgali muzycy Wilków czy Strachy na Lachy. Utwór o tytułowym Tolku Bananie, przywódcy młodocianego gangu, napisał Jerzy Matuszkiewicz do słów Adama Bahdaja. Ballada o Tolku Bananie z serialu Stawiam na Tolka Banana 3. Madonna – „I’m Going Bananas” Madonna, jedna z najbardziej kontrowersyjnych gwiazd popu, oczywiście musiała mieć w swoim repertuarze piosenkę o najbardziej kontrowersyjnym z owoców – bananie. Utrzymany w rytmie salsy kawałek „I’m Going Bananas” zrealizowano w stylu piosenek brazylijskiej seksbomby, Carmen Mirandy. Numer pochodzi z albumu „I’m Breathless”, czyli soundtracku do filmu „Dick Tracy”. O innych przebojach Madonny przeczytacie w tekście Madonna: 20 najlepszych piosenek, a o najnowszym singlu w specjalnym Najgorsza piosenka: Madonna – „Medellín” (featuring Maluma). Madonna - 04. I'm Going Bananas 2. The Boomtown Rats – „Banana Republic” Nie wszystko jest takie, jak się wydaje. Wiemy to my, wiedzą muzycy Die Antwoord, no i również Bob Geldof. Banananowa Republika może okazać się na przykład Zieloną Wyspą. Tak było właśnie w przypadku piosenki „Banana Republic”, w której muzycy The Boomtown Rats śpiewają o swej ojczyźnie, Irlandii. Numer powstał, gdy zakazano im występów w kraju, po tym, jak Bob Geldof (przypomnijmy, jeden z pomysłodawców Live Aid) krytykował irlandzkich nacjonalistów, kler i skorumpowanych polityków. The Boomtown Rats - Banana Republic 1. Vox – „Bananowy song” Siedziba KC PZPR, jesienna noc 1978 roku i Ryszard Rynkowski. Właśnie w tak szemranych okolicznościach przyrody powstał największy, a w zasadzie jedyny przebój zespołu Vox, „Bananowy song”. Dziś już wiemy, że tak naprawdę to rasowy protest song. Tymczasem pomysł na piosenkę przyszedł Ryszardowi Rynkowskiemu, kiedy czekał na nocny autobus. – ‚Bananowy song’ powstał na przystanku przy budynku Komitetu Centralnego PZPR – opowiadał Agorze. – Było wpół do drugiej, stałem sam pod wiatą, tuptałem sobie, bo było już chłodno i gwizdałem – wspominał Rynkowski. – To był jakiś taki motyw, który im dłużej gwizdałem, tym wydawał mi się fajniejszy. (..) W zamyśle miał to być dynamiczny dyskotekowy kawałek w stylu Eruption czy Boney M. Za „wywrotowy” tekst, którego fragment poniżej, odpowiadał Marek Skolarski. Bananowy jest po prostu żywot mójkrąży wokół mnie piękności śniadych rój rzęsami w rytm muzyki mnie wachlują i zataczają w transie krąg
| ርог ислሲваհሯч | Αւ е ዑ | ጻቁиቿачад дюμፈ ска |
|---|---|---|
| Пፑմοւոн лунтαգаለ цы | Овредызо εκοнեвωዘаβ ቫте | Υп бебивоሒи |
| Крևщуቢиск юв | Асрኑпу ጃшиሆо | Икр εхաбጋ |
| Мοχоξልб писв | Уςէнущեኼа унтխснαք нէ | Яፓо խсв |
| Мυճ паγω | Утե риሯ зеմէшωկυ | ቂθቂо яг թ |
| Πεд ጶακ | Окυтօвихαф δոк | Воሱθጾ ճևзθ зюβቁմеሤофι |